Pewien monarcha francuski wypowiedział kiedyś słynne zdanie: „Państwo to ja”, dając tym samym jasno do zrozumienia, że jego decyzje są ostatecznymi i nie podlegają jakiejkolwiek dyskusji czy prawu weta. Czasy monarchii absolutnych zasadniczo mamy już dawno za sobą, jednak wypowiedź króla Ludwika XIV nic nie straciła na aktualności. Jest ona niczym wyrocznia, obowiązująca we współczesnej polityce, i to niezależnie od kraju, w którym przez czysty przypadek przyszło nam żyć.
Obserwując współczesny świat, a także wyciągając wnioski z historii nowożytnej, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że dzisiejszy system sprawowania władzy stawia w uprzywilejowanej pozycji tych, przez których państwo i ojczyzna, traktowane są jak prywatny folwark i niewyczerpalne źródło dochodów. Jak to zwykle miało w przypadku władców absolutnych, współcześni rządzący najczęściej pozostają bezkarni i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swoje decyzje. Jako klasa rządząca szafują wielkimi hasłami, propagują patriotyzm, czyniąc z tej ideologii narzędzie do wpływania na serca i umysły, do podporządkowywania sobie obywateli już od najmłodszych lat. Do tego celu wykorzystuje się m.in. kontrolowany przez państwo system edukacji i program nauczania skonstruowany pod tym właśnie kątem. Tworzy się mitologię narodową, stawiającą ojczyznę ponad wszystko. Wybiela się lub pomija milczeniem jego ciemne karty historii i koncentruje na osiągnięciach czy chwale oręża. Jednocześnie ustanawia się przy tym normy prawne, które mają za zadanie spacyfikować opornych, np. na wypadek konieczności udziału państwa w konflikcie zbrojnym. Ci, którzy w takiej sytuacji odmówią „spełnienia obywatelskiego obowiązku”, muszą się liczyć z poważnymi konsekwencjami prawnymi.
O ile do niedawna w Polsce żyliśmy we względnej iluzji spokoju i poczucia wolności osobistej, to wobec wydarzeń rozgrywających się w ostatnich latach za naszą wschodnią granicą oraz podejmowanych przez władze decyzji, dotarło do mnie, że tak naprawdę w świetle prawa jesteśmy własnością państwa, niczym nie różniąc się pod tym względem od niewolników w Cesarstwie Rzymskim czy chłopów pańszczyźnianych w Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Utwierdziły mnie w tym przekonaniu niektóre zapisy Ustawy z dnia 11 marca 2022 roku o Obronie Ojczyzny.
Już Art. 3 tejże ustawy wprowadza nas stopniowo w świat dotąd nam nieznany lub znany z kart podręczników historii. Jest to świat mroczny, wrogi i całkowicie odczłowieczający nas, ludzi. Na początek dowiadujemy się w nim m.in., że obowiązek obrony ojczyzny spoczywa na każdym obywatelu polskim z pewnymi wyjątkami, do których wrócę później. W artykule 5 czytamy, że „obowiązkowi pełnienia służby wojskowej (…) podlegają obywatele polscy, począwszy od dnia, w którym kończą 18 lat życia, do końca roku kalendarzowego, w którym kończą 60 lat życia, a posiadający stopień podoficerski lub oficerski – 63 lat życia.”
Ludzie młodzi, przesiąknięci patriotyczną ideologią na lekcjach historii czy religii, początkowo mogą odczuwać zapał do wojaczki w imię tak zwanych wyższych celów. Rządzący skwapliwie wykorzystają ten młodzieńczy entuzjazm oraz fakt, że osoby młode nie znają realiów życia w warunkach wojny. Jednakże nawet pośród młodzieży znajdują się jednostki myślące, zdające sobie sprawę z tego, ile mogą stracić. I nawet nie chodzi o ich młode życie, ale o niekończący się bezmiar cierpienia czy reszty życia spędzonego na wózku inwalidzkim. Z kolei osoby dojrzałe, znajdujące się u progu końca swojego życia, najczęściej są przepracowane i zmęczone życiem. Z utęsknieniem wyczekujące emerytury i względnie spokojnej starości, której nawet w czasach pokoju państwo polskie nie jest w stanie im zapewnić. Takie osoby raczej mniej entuzjastycznie podejdą do „zaszczytnego” obowiązku obrony ojczyzny. Już sobie wyobrażam tych dziarskich 60-latków, którzy w pełnym rynsztunku bojowym biegną z zapałem na wroga z okrzykiem radości na ustach.
Jeszcze ciekawszych rzeczy dowiadujemy się w toku dalszej lektury. Art. 53 mówi o tym, że rejestracji podlegają osoby, które ukończyły 18 rok życia, a kwalifikacji wojskowej – 19 rok życia. Górnej granicy wieku nie podano, co w praktyce oznacza, że w razie potrzeby, rejestracji oraz kwalifikacji wojskowej mogą podlegać wszyscy obywatele polscy bez względu na wiek. Potwierdzają to dalsze zapisy tejże ustawy. W Art. 54 czytamy, że „w razie ogłoszenia mobilizacji i w czasie wojny rejestracją mogą zostać objęte również inne osoby niż wymienione w art. 53″. Co to oznacza w praktyce? Możliwość stworzenia polskiego odpowiednika hitlerowskiego volkssturm-u, w którym na wojnie służyć będą dzieci i starcy. To przerażająca perspektywa, zwłaszcza w kontekście przewidzianych przez ustawodawcę osób zwolnionych z obowiązku pełnienia służby wojskowej w czasie mobilizacji i wojny.
Kontynuując ten wątek dodajmy, że w myśl Art. 541 ustawy o obronie ojczyzny – cytuję: „Nie powołuje się do służby wojskowej pełnionej w razie ogłoszenia mobilizacji i w czasie wojny osób, które zostały wyłączone z obowiązku jej pełnienia.” Kogo dotyczy ten przywilej? Ustawa wymienia m.in. posłów i senatorów, osób posiadających mandat radnego, osób piastujących kierownicze stanowiska państwowe lub stanowiska w administracji publicznej (Art. 541 pkt. 5). Co prawda, Art. 541 pkt. 12 przewiduje możliwość odmowy wyłączenia takich osób, „jeżeli istnieje potrzeba uzupełnienia Sił Zbrojnych stanem osobowym, a w ewidencji wojskowej nie występują zasoby osób, którym z racji posiadanego wieku, stopnia wojskowego, wykształcenia, kwalifikacji, stanu zdrowia lub miejsca zamieszkania można nadać przydział mobilizacyjny lub pracowniczy przydział mobilizacyjny.” Jednak jak uczy historia, najwyższe władze państwowe zawsze sobie poradzą. Jeśli potencjalny agresor wkroczy swoimi buciorami na terytorium Rzeczpospolitej, przedstawiciele najwyższych władz bez trudu i z odpowiednim wyprzedzeniem znajdą drogę ucieczki. Ale nawet, jeśli jakimś cudem tak się nie stanie, to morał z tej bajki jest następujący : „Jak się już wszyscy obywatele wykrwawią, to ewentualnie wtedy pójdziemy na front” – mówią autorzy ustawy. A zatem władze konstruujące ten akt prawny, stworzyły sobie legalną furtkę, która chroni ich przed konsekwencjami wynikającymi z czynnego udziału we wojnie. Chroni ich, ale nie obywateli podlegających ich jurysdykcji. Do jakich wniosków nas to prowadzi? Wyciągnijmy lekcję z historii oraz z samej treści przedstawionych tu fragmentów Ustawy o Obronie Ojczyny. Zapomnijmy na chwilę o naszych patriotycznych odczuciach i poruszmy wyobraźnię. Jako osoby obdarzone inteligencją i umiejętnością analizowania, spójrzmy na poruszane w tym artykule kwestie z szerszej perspektywy.
Po pierwsze: W zależności od rozwoju sytuacji, rząd może wykorzystać nas, jako żywą tarczę do obrony swojego status quo. Pamiętajmy, że w razie wtargnięcia wroga na polskie ziemie, to przedstawiciele najwyższych władz państwowych będą mieć najwięcej do stracenia. To oni pierwsi będą na celowniku potencjalnych okupantów. Dlatego rząd nie zawaha się przed niczym, co tylko pozwoli mu utrzymać się przy władzy. To wspólna cecha wszystkich form sprawowania władzy: od demokracji po dyktatury. Nikt nie lubi tracić wpływów. Dobitnie to widać na Wschodzie, gdzie tamtejsi władcy łamią wszelkie standardy prawa międzynarodowego, byle tylko nie utracić władzy. Demokracja, jako forma sprawowania władzy jest o tyle lepsza od dyktatury, że pozwala nam żyć w iluzji bycia wolnym. Do czasu.
Po drugie: Należy włożyć między bajki obecne twierdzenia władz, jakoby zależało im na zdrowiu i dobrostanie obywateli. Jeśli nawet tak jest, troska ta wynika tylko i wyłącznie z ich partykularnych interesów. Nie miejmy złudzeń co do tego, że jeśli ich byt będzie zagrożony, nas poślą w pierwszej kolejności na pożarcie. Dla nich jesteśmy jedynie „zasobem„, i to nie tak cennym, jak węgiel, ropa naftowa czy złoto. W nomenklaturze korporacyjno-biznesowej istnieje takie określenie: „zasoby ludzkie”. Terminem tym często posługują się korporacje, środowiska biznesowe, a nawet urzędy państwowe. Podobne wyrażenie występuje w cytowanym już przeze mnie fragmencie z Art. 541. To pokazuje, czym naprawdę dla nich jesteśmy.
Po trzecie: Rządy uzurpują sobie prawo do sprawowania nad nami władzy absolutnej. Traktują nas, jak swoją prywatną własność. Coś na kształt patrymonialnych rządów w okresie wczesnego Średniowiecza. Może w chwili obecnej nie widzimy tego tak dobitnie, ale jednego można być pewnym: w czasie wojny żarty się skończą, a maski opadną. Władza pokaże swoje prawdziwe, bezwzględne oblicze. Nie musimy tego nawet się domyślać. Wprost wynika to z niektórych zapisów ustawy, o której tu wspominamy.
Po czwarte: Wojna jest zawsze złym wyborem. Najgorszym z możliwych. Skutki konfliktu zbrojnego ciągną się przez długie lata. Może tego obecnie tak nie widać, ale skutki drugiej wojny światowej tak naprawdę odczuwamy po dziś dzień. O konsekwencjach trzeciej wolę nawet nie wspominać. Wojna zawsze rządzi się swoimi „prawami”, które z oczywistych powodów nie zawsze korelują z przepisami, które zwyczajowo obowiązują w czasie pokoju. Wreszcie, gdy weźmiemy pod uwagę ułomną ludzką naturę, należy spodziewać się znacznego wzrostu tak niepożądanych zjawisk, jak samowola, nadużycia, korupcja, wzrost przestępczości i innych negatywnych zachowań ludzkich, których żaden rozsądny człowiek nie chciałby doświadczać ani na sobie, ani bliskich mu osobach.